Z Ewangelii według świętego Marka.
Faryzeusze przystąpili do Jezusa i chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę. Odpowiadając zapytał ich: „Co wam nakazał Mojżesz?” Oni rzekli: „Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić”.
Wówczas Jezus rzekł do nich: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg «stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem». A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.
W domu uczniowie raz jeszcze pytali Go o to. Powiedział im: „Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo”.
Muszę się do czegoś przyznać. Przez bardzo wiele lat nie lubiłem różańca. Październik, ze względu na codzienne nabożeństwa różańcowe (szczególnie w seminarium, wieczorem ok. 20.00) to był naprawdę trudny czas. Po całym dniu zajęć padałem z nóg, a tutaj jeszcze tak monotonna modlitwa jak różaniec… bardzo często kończyło się to drzemką na kolanach z różańcem w ręku.
Działo się tak chyba dlatego, że do końca tej modlitwy nie rozumiałem. Kojarzyła mi się ona z czymś nudnym i monotonnym. Jaki sens ma to klepanie „paciorków”? Kompletnie było to dla mnie niezrozumiałe. A jak dla faceta coś jest niezrozumiałe – to znaczy, że jest bez sensu. A jak jest bez sensu – to tego nie robi, bo szkoda czasu na rzeczy bez sensu. Modliłem się więc na różańcu od wielkiego dzwonu, kiedy trzeba było poprowadzić nabożeństwo różańcowe, w podróży, w czasie wędrówki w górach itp. można powiedzieć urzędowe okoliczności.
Właściwie dopiero jakieś trzy lata temu, gdy było mi bardzo trudno w mojej pracy ze studentami i nie za bardzo widziałem jej sensowność i potrzebę, gdy ciężko było mi się skupić na modlitwie brewiarzowej, adoracji czy rozważaniu Słowa, wtedy chwyciłem za różaniec. Po prostu na nic więcej nie było mnie stać poza owym klepaniem Zdrowasiek.
I stała się rzecz niesamowita. Bo z dnia na dzień zacząłem odkrywać, że ta modlitwa nie jest tylko o życiu Maryi i Jezusa, ale w najgłębszy sposób jest także o moim życiu. Bez jakiś wielkich rozważań poszczególnych tajemnic, zacząłem odkrywać w nich bardzo konkretne sytuacje z mojego życia. Coraz bardziej różaniec stawał się mi bliski i uczył przeżywać to co radosne, pełne światła czy bolesne razem z Maryją, razem z Jezusem, dając jednocześnie jakąś nadzieję na to co chwalebne.
Jakkolwiek to górnolotnie brzmi, różaniec wplata nasze życie w życie Maryi i Jezusa, umacniając je, podtrzymując, nadając im sens. I nie pisałbym o tym, gdybym sam tego nie doświadczył. Dlatego nie bałem się tych kilku zdań zacząć od trudnej dzisiejszej Ewangelii: o małżeństwie i małżeńskich kryzysach, o cierpieniu i ofierze (dzisiejsze II czytanie), ale też o pragnieniu Boga by człowiek był szczęśliwy (dzisiejsze I czytanie). To nie są jakieś abstrakcyjne tematy, rozważania teologów i filozofów. To jest życie i pytania wielu z nas. Bo to Słowo jest żywe. Różaniec też jest pełen życia. Opowiada o moim życiu, o moich radościach i smutkach, o moich blaskach i cieniach. Przeprowadza przez największe bitwy mojego życia. Dla naszej rozbieganej mentalności nie jest łatwy. Jest taki nieatrakcyjny, monotonny. Odkrywa swoje piękno i sens, nie gdy leży w szufladzie, ale wtedy, gdy się nim po prostu modlimy, gdy go używamy. Tak nas Pan Bóg stworzył, że sprawy nabierają dla nas sensu tylko wtedy, gdy zaczynamy je przeżywać.
Zapraszam do wspólnej modlitwy różańcowej od poniedziałku do soboty – po wieczornej Mszy św.,
a w niedzielę o godz. 15.00.
ks. Marcin