Tak jak wtedy, tak i dziś konsekwencje nauczania, że Łaska Boża nie jest nam już do niczego potrzebna, są niezwykle kuszące. Okruchy takiego sposobu myślenia są obecne w wielu naszych działaniach i inicjatywach.
W dobie epidemii najbardziej rzucającym się w oczy przejawem takiego myślenia jest bezgraniczne zaufanie kompetencjom wszelkiego rodzaju ekspertów, wydających szybkie wyroki i domagających się ich bezwzględnej i bezkrytycznej akceptacji.
Jednocześnie obserwujemy kompletne spłaszczenie pojmowania człowieka wyłącznie do sfery jego ciała, nieuwzględnianie i odmawianie zaspokojenia jego potrzeb duchowych oraz twierdzenie, że wyłącznie nasze ludzkie działania są w stanie powstrzymać epidemię, że nad wszystkim sami zapanujemy.
Skrajnym przejawem takiej postawy jest dążenie do bezwzględnego zamknięcia kościołów, kreowanie ich w świadomości społecznej jako siedliska zakażeń, wyśmiewanie się z ludzi modlących się o powstrzymanie epidemii, ale w sferze bardziej prywatnej – brak modlitwy w tej intencji, dlatego że to nauka, medycyna, rząd i kto tam jeszcze – po prostu człowiek i jego umysł, są w stanie poradzić sobie same w tej czy podobnych sytuacjach, bez Bożej pomocy.
Chrześcijańskie myślenie – nie kwestionując ludzkich umiejętności i zdolności, używania rozumu, nieustannego rozwoju nauki i techniki – stale otwiera się na Bożą pomoc i opiekę.
Pelagianizm niesie w sobie subtelną pokusę, o której czytamy w biblijnej historii o wieży Babel – że własnym wysiłkiem intelektu, techniki, woli możemy dosięgnąć nieba, stać się takimi jak Bóg. A gdy już to (jak sądzimy) osiągniemy – nie będziemy już potrzebować tego Boga. Można takiego sposobu myślenia bez problemu doszukać się w wielu współczesnych ideach.
W codziennym życiu Kościoła pelagianizm zdaje się mieć również świetnie, choć jest może nieco bardziej subtelny. Ulegamy mu wtedy, gdy zaczynamy traktować nasze życie religijne jako swego rodzaju poligon, na którym własnym wysiłkiem, kolejnymi odmówionymi modlitwami i innymi praktykami pobożnościowymi, zdobywamy kolejne przyczółki swojego zbawienia. Odpraw 9 pierwszych piątków miesiąca i osiągniesz zbawienie! Odmów tę konkretną modlitwę i ona spowoduje, że 1000 dusz czyśćcowych pójdzie do nieba. Tylko odmawianie tej konkretnej modlitwy, posłuchanie tego orędzia, odprawienie tego konkretnego nabożeństwa otworzy Ci bramy do nieba! Jak tego nie zrobisz, będziesz potępiony!
I nie oznacza to, że nie warto odprawić 9 pierwszych piątków, modlić się modlitwami, którymi modlili się święci, czy interesować się tym, co Duch mówi do Kościoła.
Chodzi bardziej o to, że traktujemy często te praktyki modlitewne nie jako przestrzenie spotkania z Bogiem i pozwolenia, by On działał w naszym życiu, ale jako elementy samodoskonalenia siebie. Właściwie nam w tym wszystkim Pan Bóg nie jest potrzebny, bo nam nie chodzi o to, żeby się z Nim spotkać, dać Mu się zaskoczyć, ale bardziej o to, żebyśmy my poczuli się lepiej, żebyśmy byli lepszymi.
Brakuje tutaj postawy Maryi, która w scenie Zwiastowania pokazuje nam z jednej strony – wejście w dialog z Bogiem, stawianie ważnych pytań, poszukiwanie prawdy (Jakże się to stanie…), ale z drugiej strony – całkowite otwarcie na Bożą łaskę (Niech mi się stanie, według Twojego Słowa)
Zachęcam w tym tygodniu do poszukania w swoim życiu codziennym, zawodowym, duchowym takich przestrzeni, w których walczę o punkty, jednocześnie odrzucając Bożą pomoc i działanie. W te miejsca szczególnie warto zaprosić Maryję z Jej postawą otwartości i współdziałania z łaską Bożą.
Dobrej niedzieli i dobrego tygodnia
Ks. Marcin