Z Ewangelii wg św. Łukasza (por. Łk 24, 13-30)
W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej o sześćdziesiąt stadiów od Jeruzalem. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były jakby przesłonięte, tak, że Go nie poznali.
On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?». Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało».
Zapytał ich: «Cóż takiego?».
Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A my spodziewaliśmy się, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Ale po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto, jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli».
Na to On rzekł do nich: «O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?». I zaczynając od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.
Nazwa miejscowości Emaus, do której zmierzają uczniowie w wieczór dnia zmartwychwstania oznacza po hebrajsku gorące źródła lub zdroje. Tradycja lokalizuje ją ok. dwóch godzin drogi (11 km) od Jerozolimy. To w sumie drobny szczegół, ale jak to zwykle w ewangelii bywa, pomaga on nam zrozumieć lepiej kontekst całej opowieści. Jej bohaterami są uczniowie – Kleofas i prawdopodobnie sam autor ewangelii – Łukasz. Jak sami z przejęciem relacjonują Nieznajomemu, rano usłyszeli od kobiet relację o pustym grobie, potem świadectwo apostołów, którzy potwierdzili relację kobiet. Zapewne świadkowie pustego grobu przekazali także polecenie, jakie Jezus przekazał przez apostołów: Idźcie do Galilei, tam mnie spotkacie.
Co robią nasi bohaterowie z tymi wszystkimi informacjami? Idą odstresować się po przeżyciach ostatnich dni kąpielami u wód… dokładnie w przeciwnym kierunku niż znajduje się Galilea. Oddalają się od Jerozolimy, od wspólnoty pierwszego Kościoła i idą dokładnie w przeciwnym kierunku niż im polecono.
Nieznajomy, który do nich się przyłącza, nie zawraca ich z drogi, nie każe wracać do Jerozolimy. Idzie z nimi i cierpliwie słucha ich gorzkich żali. Wysłuchuje ich kłębowisko żalu i strachu. Daje im przestrzeń, aby się mogli po prostu wygadać. I idzie z nimi, aż do końca… a potem zaczyna cierpliwie im wyjaśniać – robi im całościowy wykład o zapowiedziach Mesjasza w Starym Testamencie i o tym, jak one się wypełniły w Jezusie. W końcu otwiera im oczy, łamiąc dla nich chleb – jak kilka dni temu w wieczerniku.
I wracają sami, przemienieni spotkaniem ze Zmartwychwstałym.
Bardzo wielu z nas nosi w sercu mnóstwo niespełnionych oczekiwań, zranień, doznanych krzywd. Nosimy żale do Pana Boga, do Kościoła, do księży. I z tym przytłaczającym bagażem coraz więcej odchodzi od Kościoła. Niektórzy robią to formalnie, chwaląc się nawet tym faktem przed światem. Zdecydowanie więcej jednak chyba jest takich odejść po cichu, dziejących się w codzienności. Rezygnuję z modlitwy, z pracy nad swoimi wadami, z życia sakramentalnego… i okazuje się, że nic się nie dzieje. Niebo nie spada mi na głowę. Życie bez tej religijnej otoczki jest możliwe. Wystarczy ta kulturowa… coraz dalej od duchowej Jerozolimy…
Mocno w tym roku do mnie dotarło, że Jezus idzie za każdą i z każdą z tych osób, która się oddala od Kościoła, jak szedł z uczniami do Emaus. Nie nawraca na siłę, po prostu słucha tej całej plątaniny myśli i uczuć, które kotłują się w sercu. Pozwala się wygadać. A potem cierpliwie wyjaśnia, tłumaczy – posyłając do nich jedną czy drugą osobę, nawet niekoniecznie księdza. Cierpliwie pokazuje, że jest coś zdecydowanie bardziej warte przeżycia niż zanurzenie się w ciepłym źródełku własnej wygody i samodoskonalenia. Aż oczy im się otworzą i poznają Go przy łamaniu chleba. Czasem trwa to rok, czasem wiele lat.
Myślę o rodzicach słusznie zatroskanych o zbawienie swoich dorosłych dzieci, wnuków, którzy odwracają się i odchodzą od Kościoła. Bądźcie z nimi jak Jezus z uczniami w Emaus, najpierw cierpliwie słuchając tego wszystkiego, co kłębi się w ich sercu. Musi się cała żółć wylać, aby zrobiło się miejsce na oczyszczającą moc łaski Bożej. Dopiero potem można zacząć powoli wyjaśniać i pokazywać, jak bardzo Bóg nas ukochał i jak wielkie miłosierdzie nam okazał w swoim Synu. I jedno jest pewne: On potrafi otworzyć oczy na wartość i piękno życia z Bogiem.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie
ks. Marcin