Czytanie z Dziejów Apostolskich (Dz 4, 32–37)
Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich, którzy uwierzyli. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wielka łaska spoczywała na wszystkich.
Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży, i składali je u stóp apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby.
A Józef, nazwany przez apostołów Barnaba, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp apostołów.
W miniony wtorek słuchaliśmy w liturgii słowa powyższego fragmentu z Dziejów Apostolskich. Św. Łukasz opisuje w dosyć sielankowy sposób życie wspólnoty pierwszych chrześcijan.
Ów tekst przez wieki inspirował wielu ludzi do zadawania sobie pytania o sposób przeżywania bycia we wspólnocie Kościoła, o stosunek do dóbr materialnych, o sposób ich dystrybucji itp.
W XX wieku interpretowano ten fragment nawet jako podstawę twierdzenia, że pierwotny Kościół żył ideami komunistycznymi.
Dalsza lektura Dziejów pokazuje jednak, że codzienność była bardziej prozaiczna i niepozbawiona codziennych przeciwności i napięć rodzących się między ludźmi.
Czytając w tym roku ten fragment, pomyślałem, że kluczem do zrozumienia, w jaki sposób żył ten pierwszy Kościół, jest hasło: rodzina. Oni żyli jak rodzina. Nie jakaś idealna, z pięknego obrazka, ale jak prawdziwa rodzina.
W tym kluczu życia rodzinnego jesteśmy w stanie dopiero zrozumieć ich wzajemne relacje, nazywanie siebie braćmi i siostrami, wzajemną troskę o siebie, czy w końcu ich stosunek do dóbr materialnych we wspólnocie i sposobów ich wydatkowania.
Tym, co łączyło i ożywiało tę wspólnotę, była jedność ducha i jedność serc, świadomość, że jesteśmy dziećmi jednego Ojca.
Dzisiaj chcę najpierw zachęcić Cię do refleksji nad rodziną, w której żyjesz. Co nas łączy? Co jest w niej pięknego, dobrego, wartego troski i rozwoju? Kim jestem w tej rodzinie? Jakie są moje codzienne zaangażowania w jej życie? Co mogę jeszcze ofiarować dla moich bliskich?
Co jest moją troską, gdy myślę o mojej rodzinie? Z czym nie umiem sobie poradzić? Co sprawia mi jakiś problem, rodzi napięcia?
Warto szukając odpowiedzi na te pytania myśleć/mówić o sobie. Bardzo łatwo bowiem uciec w zajmowanie się innymi, a to ostatecznie prowadzi na manowce. Kim ja jestem w mojej rodzinie?
Te pytania i może jeszcze wiele innych warto rozszerzyć, patrząc i zastanawiając się nad moim byciem w Kościele, w parafii, we wspólnocie. Takie spojrzenie może być bardzo inspirujące. Całkowicie inaczej patrzę na parafię, gdy myślę o niej jako o mojej rodzinie, o moim miejscu i konkretnych ludziach, których tu spotykam i z którymi coś mnie łączy, za których jestem w jakiś sposób odpowiedzialny…
Może być też tak, że z jakichś powodów w Kościele nie czuję się u siebie (zarówno w tym wymiarze Kościoła powszechnego, jak i wspólnoty parafialnej). Jakie są tego powody? Czy mam na nie jakiś wpływ? W jaki sposób do nich podchodzę?
Dla mnie takie spojrzenie jest bardzo inspirujące do myślenia i działania. Co jeszcze mogę (ja i każda/każdy z parafian) zrobić, by nasza parafia była bardziej rodziną?
Dobrego tygodnia
ks. Marcin Cytrycki