Z Ewangelii według Świętego Jana
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która nie przynosi we Mnie owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeżeli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.
Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto nie trwa we Mnie, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. Potem ją zbierają i wrzucają w ogień, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami».
Dwukrotnie w mijającym tygodniu czytaliśmy ten sam fragment Ewangelii, w którym Pan Jezus nazywa siebie winnym krzewem, a nas – latoroślami. To bardzo bogaty symbol, który, jeśli się w niego zagłębimy, potrafi uruchomić w nas wiele różnych obrazów opisujących tajemnicę naszej więzi z Bogiem. Z tego bogactwa treści chcę zwrócić uwagę tylko na jedną sprawę. Pozwala nam ona bowiem zajrzeć na chwilę w serce Pana Boga i poznać Jego pragnienie względem każdego z nas.
Tak jak właściciel winnicy robi wszystko, by krzewy winne wydały jak najlepsze, najsmaczniejsze owoce, tak Bóg robi wszystko, aby owoce naszego życia były jak najlepsze. By spotkanie z nami było dla innych jak skosztowanie najszlachetniejszego wina. W chrzcie św. wszczepia nas w najpiękniejszy i najszlachetniejszy krzew winny, jaki ma – wkłada nas w rany swojego Syna. Robi to, bo wie, że tylko wtedy, gdy czerpiemy soki ze szlachetnego krzewu, jest szansa, że owoce naszego życia będą soczyste i słodkie.
Jak ogrodnik oczyszcza winorośl, odcinając niepotrzebne pędy i liście przysłaniające gronom słońce, tak Bóg oczyszcza nas przez różne doświadczenia życiowe i przeciwności. To, co jest tylko przerostem naszego egoizmu, co odbiera soki temu, co w nas dobre – odcina i wrzuca w ogień. Doskonale wiemy, że nie jest to łatwe doświadczenie, a cały proces to ciężka praca na długie lata.
Niektórzy sami się odcinają od winnego krzewu: od sakramentów, modlitwy, Słowa Bożego. Próbują czerpać życie tam, gdzie są tylko jego namiastki. Próbują wszczepić się i czerpać życiodajne soki z siebie samego, z kolejnych sukcesów zawodowych czy finansowych, ze sławy w Internecie czy w mediach, z zatrutych starych idei, które co rusz wydają się nowe… Warto pytać, gdzie jest umieszczone źródło mojego życia? Co jest źródłem moich inspiracji, mojego działania, moich decyzji… Zachęcam, by na modlitwie odnaleźć się w tym obrazie. Dać się mu poprowadzić.
Skąd czerpię życie i jakie są owoce mojej codzienności? Czy spotkanie ze mną smakuje jak skosztowanie szlachetnego wina, czy też jak wypicie przez przypadek szklanki octu? Pragnieniem Boga jest, by nasze życie przynosiło jak najlepsze i obfite owoce. Jeśli tylko będziemy trwać w Nim…
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie
ks. Marcin